Damabiah byl kolaborantem

W dolinie Chevreuse, niedaleko domu, w którym wtedy mieszkałem, żył przed wojną literat bez sławy, ale i nie bez talentu, dobry pisarz i dobry mag, dość zaawansowany w studiowaniu nauk zwanych tajemnymi, dla których żywił prawdziwą pasję. Był to człowiek czarujący, wielki erudyta, z którym kontakt wzbogacał rozmówcę. Lubiłem zawsze bardzo iść do niego z wizytą. Dla ułatwienia opowiadania nazwijmy go Damabiah, i pokój jego popiołom! Damabiah więc poświęcił sobie samemu sanktuarium w swojej willi. Pomieszczenie to służyło mu oczywiście za biuro i magiczne laboratorium. Mieściło się ono na parterze i miało tylko jedno okno, które wychodziło na ogródek. Charakterystyczny szczegół – znajdowało się ono lekko poniżej poziomu ziemi, w związku z czym trzeba było zejść trzy czy cztery schodki w dół, by do niego wejść. Naturalnie, wstęp do niego był wzbroniony absolutnie wszystkim, co pobudzało do żywego ciekawość gosposi. Korzystając z krótkiej nieobecności pana domu, ciekawska postanowiła rzucić okiem do tajemniczej jaskini. Nie zdążyła – gdyż jak tylko otworzyła zewnętrzne drzwi, poślizgnęła się na pierwszym stopniu i skręciła nogę w kostce. Odeszła kulejąc, nie „odkurzywszy” nawet gabinetu, jak miała rzekomo zamiar.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *