Kiedy wykopać mieczyki
Od Karlsruhe do Berlina widziałem wiele takich właśnie ruin, zachowujących mimo wszystko jeszcze jakąś formę miasta; ruin pożytecznych, by nie zasnęła nigdy pamięć, ruin będących apelem o etykę wojny – apelem w sumie wcale nie mniej skutecznym, i nie mniej zaskakującym, niż wraki samochodów, te pomniki Przeznaczenia, które widziałem w Wenezueli: umieszczone na cokołach na największych zakrętach niebezpiecznej drogi schodzącej w dół od Caracas w kierunku La Guaira mają one przypominać fanatykom szybkości, że wypadek też może być jedną ze sztuk pięknych.
W Pforzheim zobaczyłem zupełnie co innego; było to pole ruin pozbawione wszelkiej barwy
rzeźby, zrównane z ziemią i pokratkowane. Odniosłem wrażenie, że okropność doszła w tym miejscu do stadium sztuki niefiguratywnej i że awangarda abstrakcyjnej sztuki katastroficznej wydała tu upiorny spektakl. Za dekoracje służyła magiczna krzyżówka, której haseł nie sposób było znaleźć, i napełniała ona potwornym niepokojem amatorów rebusów. Wyobrażam sobie w tej właśnie dekoracji owych dwudziestu trzech rannych, bez dachu nad głową przez całą noc, na żelaznych łóżkach ustawionych rzędem w regularnych odstępach, wystawionych bez najmniejszej osłony na niewidzialne pioruny niszczące śpiącego aż do szpiku kości. Wystarczy, że to sobie tylko wyobrażę, by drżeć ze strachu.